Blogostan 02, czyli koleżanki mojej żony
W tej knajpie
W tej knajpie każą płacić z góry
Mieli zbyt wiele złych doświadczeń
Nie naleją ci herbaty bez piątaka
Zamawiasz ale pani czeka
Nie wiadomo na co czeka
Aż w końcu się orientujesz
I wtedy nadchodzi kluczowy moment
Coś w środku mówi ci że jesteś oszukiwany
Że najpierw należy się towar a potem zapłata
Zaczynasz się targować
Kładziesz dwa złote i mówisz że resztę dasz jak naleje
Pani nalewa wrzątek ale nie podaje go póki nie dodasz złotówki
Pozostała dwójka idzie ręka w rękę
W lewej kasa w prawej torebka do zamaczania
Ale ona nie jest pewna że ty masz pieniądz w zamkniętej pięści
A ty nie jesteś pewien czy dostajesz właściwy smak
Każde usiłuje rozewrzeć zaciśniętą dłoń przeciwnika
Szarpiecie się tak dobrą chwilę
Aż w końcu pani nie wytrzymuje
Rzuca torebkę na ladę i odchodzi od baru płacząc:
Co to za koszmarny kraj że dwoje ludzi nie potrafi sobie zaufać
Ty myślisz to samo
Rzucasz dwójką tłukąc lustro za barem
I wychodzisz gwałtownie na ulicę
Co to za koszmarny kraj
Odrażający, brudni, źli
Śpieszmy się kochać ludzi, tak rzadko przychodzą
I bardzo się starajmy, bo nie są tego warci
Nie róbmy tego ze względu na nich
Po co nam kolejne rozczarowania
Róbmy to ze względu na nas samych
Ze względu na tego, kto rozdaje cukierki i rozdziela klapsy
Ze względu na brutalny rachunek zysków i strat
Bądźmy wyrachowani w miłości bez granic
Przesypujmy z pustego w pełne, wbrew ewidentnemu obrzydzeniu
Oni są odrażający, brudni, źli
Ale my sami jeszcze brudniejsi i jeszcze gorsi
Żeby oni tylko chcieli naszej miłości!
Ale przecież się z niej wyśmiewają
I może dlatego tak szybko odchodzą
Łatwo mnie zniszczyć
Zbyt łatwo mnie zniszczyć
Wystarczy nacisnąć klawisz
A jeśli dodatkowo poświęcisz kilka minut
I wciśniesz, powiedzmy, kilkadziesiąt klawiszy
To możesz mieć jeszcze większą satysfakcję
Satysfakcję zadawania bólu
Niepowtarzalną
Anonimową
Serdecznie polecam
Ale jeśli chciałbyś się wykazać
A co tu dużo mówić, także i pokazać
Doradzam ci walkę otwartą, jawną, bardziej bezkompromisową
W trakcie paneli, wykładów, warsztatów i spotkań
W artykułach, esejach i całych książkach
Zresztą milczenie
Całkowite milczenie
Jest w sumie najbardziej efektywne
Milcz i doradzaj milczenie
Niech to wszystko odbędzie się po cichu
Chcę być blisko
Chcę być blisko lecz jaka jest rada?
Luta zima śnieg pada i pada
Taki los że do ciebie się kleję
Więc wybieram żelazne koleje
Pociąg pędzi jest minus dwa stopnie
Tory smutku zmarznięte okropnie
Wyszczerzone soplami tunele
Szron na szybach i widać niewiele
Nim dojadę jak zwykle spóźniony
Na zły peron i od drugiej strony
Nim na pewną się zbliżę odległość
Już nie uda się spotkać na pewno!
Ty obrócisz się jak żona Lota
W słup lodowy na dworcu Tęsknota
Ja – jak ciecz niecierpliwa i drżąca
Niczym duch wyparuję z gorąca
Koleżanki mojej żony
Oto koleżanki mojej żony
jak jeden mąż
odważnie pobożne
Ja, niewprawny Giotto
odmalowuję je jako wszechstronne Madonny
aktualnie w poszukiwaniu swoich Józefów
opiekuńczych i wyrozumiałych
gotowych piastować nowych Zbawicieli świata
i męczenników wiecznie kulejącego systemu emerytalnego
Na krzykliwym tle nowoczesnych stereotypów
lśnią niczym subtelne wyjątki od reguły
zgodnie z którą musimy wyginąć
jako naród, plemię, rasa i gatunek
przy okazji topiąc w morzu półproduktów
cyfrowe wspomnienia analogowych świętych
W ogrodach Granady
Czytałem wiersze w ogrodach Granady
Na tyle głośno, żeby usłyszały
Na tyle wyraźnie, żeby zrozumiały
Tuje, fontanny, kolorowe kwiaty
W języku jednak zbyt mało roślinnym
Nawet dla bardzo gęstych żywopłotów
Wreszcie, ukryty w cieniu kolumnady
Zacząłem krzyczeć tak potwornym wrzaskiem
Że w końcu zlecieli się słuchacze
Nie ma bardziej ulotnej postaci poezji
Niż gdy się ją czyta ptakom
Przyszedł wierszyk do doktora
Przyszedł wierszyk do doktora
Jestem bardzo chory
Nie ma w całym moim ciele
Żadnej metafory
Mówię o tym, o czym mówię
Autor mnie uprościł
Nie ma we mnie tajemnicy
Ani dwuznaczności
Czarne znaczki pstrzą jak papier
Anemiczną cerę
A znaczenia mam wyłącznie
Chorobliwie szczere
Choć na stronie linia wersów
Kręta i zawiła
Żyję tylko sam dla siebie
Nigdzie nie odsyłam
Co mam robić, mój lekarzu
Proszę o poradę
Swoją płaską jednoznaczność
Przed doktorem kładę
Doktor mocno się zamyślił
Dobrze ważył słowa
W końcu podniósł się, odchrząknął
I wydeklamował:
Nie przepiszę ci mikstury
Ani żadnych lekarstw
Jesteś trafną metaforą
Chorego człowieka