Matka jako dziecko, Recenzja Wojciecha Fułka o tomie „Janowska”
Matka jak dziecko
Michał Zabłocki poetą był/jest. Kropka. Alina Janowska jest/była aktorką. Kropka. Ale jest też ona niewątpliwie współautorką ostatniej książki swojego syna. Zabłocki, postrzegany i rozpoznawalny głównie jako autor tekstów piosenek (śpiewają je m.in. Grzegorz Turnau czy Czesław Śpiewa), w swoich wierszach zdany jest jednak wyłącznie na siebie i sobie przypisanego czytelnika. A jego poezja, z jednej strony pozbawiona muzycznej frazy i melodii, z drugiej jednak – tylko zyskuje – nie tylko niezależność i wolność. Czy skromny objętościowo tomik pt. „Janowska” jest jednak w tej sytuacji wyłącznie pewnym chwytem stylistycznym czy też płomiennym hołdem strzelistym, złożonym bliskiej osobie? Wydaje się, że Janowska nie jest tylko adresatką tych wersów. Ona jest oczywiście ich główną bohaterką, ale w formie zatrzymanego w fotograficznym kadrze ujęcia, w którym pojawia się na pierwszym planie. A Zabłocki te zdjęcia tylko opisuje, wydobywając z nich jednak przy okazji detale tła, barwy, kolory, szczegóły, klimat. I dopisuje do każdego z nich puentę. To z takiej właśnie materii utkany jest ten pamiątkowy, fotograficzno-poetycki album. A samo słowo „pamiątkowy” ma tu niejako podwójne znaczenie. Bo pamiątką może być każdy drobiazg, zgubiony po drodze do nieskończoności – wstążka, pocztówka, biało-czerwona opaska, słowo, gest, filmowy kadr, tekst piosenki, zwykły kamyk. Ale to także pamięć, która ocala – ludzi i ich światy.
Zabłocki zdaje sobie doskonale sprawę z przyjętej przez siebie roli przewodnika po ocalałym/ocalonym świecie Janowskiej. I oprowadza nas po tym świecie, z naturalną wprawą i nabytą przez lata wiedzą, dorzucając własne, autorskie komentarze, zabawne bon moty, anegdoty czy refleksje („nie można być dobrym bezkarnie”). Czasami pisze/mówi delikatną kursywą, czasami drukiem wytłuszczonym, czasami odwołuje się do prostych rymów (wtedy nagle rozpoznajemy głos autora piosenek) czy też nieco fantazyjną frazą filmowego scenopisu. I zadaje pytania, na które nie ma prostych, jednoznacznych odpowiedzi: „kto nam napisał i wcisnął do ręki/te zakazane/hasła i piosenki?”. I opisuje wszystkie możliwe sposoby na „pokonywanie własnych ograniczeń”. A kręte drogi wszystkich wierszy prowadzą go do oczywistego, niepodważalnego stwierdzenia: „Każdy ma taką matkę na jaką zasłużył”.
Jeśli jednak uważny czytelnik myśli, że właśnie odkrył już wszystkie „muzealne” tajemnice tych wierszy i daje się nabrać na autoironiczny przekaz ich autora, to on wcale nie kończy tej poetyckiej wycieczki , prowadzi go jeszcze dalej. Kpiący uśmiech nagle znika, a my wchodzimy za nim do kolejnej komnaty, w której skrywają się następne, doskonale zakonserwowane poetyckie eksponaty, przenośnie, rymy, porównania czy paralele. A autor rozpoczyna swoją kolejną opowieść – o sobie, Janowskiej, przeznaczeniu i o pamięci, bo ona jest głównym kluczem do tych wierszy. Bo przecież „ta książka powstała z myślą o rodzinach/wielu innych osób chorych na niepamięć”. Ale to nie jest jedyny powód i jedyne autorskie przesłanie. Bo ta książka powstała też jako pewna forma terapii – „ku zbudowaniu najbliższych i dalszych”, jako rodzaj rodzinnej psychoanalizy na użytek publiczny („z myślą o redakcjach Faktu i Super Expressu/które wydzwaniają do mojego ojca z pytaniem co nowego w temacie Janowska”), ale również jako autorskie wyznanie/wyzwanie, bo „sztuką jest przekuwać swoje własne klęski/ w kolejne sukcesy Aliny Janowskiej”. Bo przez te wiersze, pełne ironicznego dystansu do dookolnego świata, który nie dociera już do ukochanej osoby, prześwituje cały czas nie tylko synowska miłość, ale przede wszystkim poczucie bezsilności w starciu z nieuchronnym. I uświadomiona konieczność/przymus zapisywania kolejnych wersów nie do końca autorskiego pamiętnika. „Bo sens się wyłania/ że w tym wyłącznie celu/uczyłem się pisania”.
————–
Michał Zabłocki, „Janowska”, ss 75, Wydawnictwo Czuły Barbarzyńca Press, Warszawa 2017, okładka i ilustracje: Agata Dębicka